Przejdź do głównej zawartości

Wacław Banaszek - VII Zjazd absolwentów WOSR promocja 1979r.

Dotychczasowe Zjazdy Absolwentów (Jelenia Góra – Promocja. 1979), odbywały się na terenie WOSR. Jednak, ostatni (VII Zjazd) – przypadający w trzydziestolecie promowania na pierwszy stopień oficerski – odbył się w pobliskich Cieplicach w pierwszych dniach września 2009 r. Ci, co uważnie śledzą statystyki wszystkich zjazdów w historii WOSR-u , zgodnie twierdzą, że jesteśmy (jak dotąd!) rocznikiem, któremu udało się sfinalizować najwięcej spotkań, w dodatku tak licznych. W sumie: na 127- miu promowanych oficerów, udało się tym razem zebrać aż czterdziestu. Niewątpliwa w tym zasługa trzech miejscowych kolegów (organizatorów): płk. dr. Janusza Boratyńskiego, ppłk. mgr. Andrzeja Zawadzkiego i ppłk. mgr. Sylwka Kameckiego. Ten zgrany jeleniogórski team, wyspecjalizował się przez te wszystkie lata w arcytrudnej sztuce montowania i urządzania NAPRAWDĘ udanych balang (imprez) – w dodatku za stosunkowo skromne środki.
W tej chwili nietaktem byłoby dochodzić, którego z Panów Pułkowników obarczono „ciężarem odpowiedzialności” za dobór przedniej jakości alkoholi (w tym: odpowiedniej ilości skrzynek), którego za proces przygotowania (schłodzenia) trunków, a którego za wykwintną garmażerkę: czyli za flaki, bigosy, kiełbasy, pieczone kury, kwaszone ogóry i wszelakie inne mikstury czy żury . W każdym razie: WSZYSCY TRZEJ ORGANIZATORZY spisali się na medal… Należą im się bezdyskusyjnie medale i przede wszystkim szczere, od serca – podziękowania. Natomiast: pozostała kwintesencja, czyli stworzenie odpowiedniego i niepowtarzalnego klimatu – to już zupełnie odrębna kwestia. Bo ten z kolei „ciężar” wzięli na swoje barki (gardła) – „sprawdzeni w niejednym boju” – kompanijni biesiadnicy („moczymordy”) i szczególnie utalentowani kompanijni klauni…
 Niekwestionowanym „autorytetem” (pośród tych ostatnich) cieszy się już(!) od zarania dziejów 1 KOMPANII – duet Staszków (Wosek i Goraj).
Na początek – JAK DOBRY OBYCZAJ KAŻE – wzniesiono kilkanaście kurtuazyjnych, jednak bardzo szybkich toastów: za zdrowie, za sukcesy, za awanse, za pomyślność, za urodzaj, za pogodę, itd., itd.
Stach (Wosek) – w swojej kwiecistej, powitalnej mowie – nie skąpił słów pełnych „czułości”, głównie kolegom „z piątego plutonu”. Wszyscy wiemy, jak bardzo Stach (przez wszystkie lata skoszarowania) „zżył się” i „utożsamił” z tym plutonem.  Dziś – po latach – wszelkie takie „umizgi” (w JEGO wydaniu), stają się czymś w rodzaju „katechizmu” dobrego humoru – do którego nie sposób nie wracać. I tylko nieliczni gotowi są jeszcze, w JEGO „intrygach” doszukiwać się znamion typowej  wojskowej „fali”, czy tzw. „zupactwa”. Krotko ujmując:
– Stach był (i jest!) duszą towarzystwa.
– Na Stacha nie wolno się obrażać!
– Stacha nie da się nie lubić…
Z kolei drugi Stach (Goraj), z powodzeniem mógłby konkurować z samym Jankiem Pietrzakiem (także absolwentem naszej uczelni). A główne jego atuty to: rozbrajająca wszystkich mimika twarzy (w przeważającej mierze: kamienna powaga); subtelna gestykulacja ciałem (także rąk) i przede wszystkim umiejętność sprowadzania wszelkich dyskursów do poziomu kabaretu.
Była więc okazja: zobaczyć i posłuchać obydwu Staszków (na żywo!).
Toastów (jak już wspomniałem) wznoszono wiele… I często! Szczególnie pamiętano o d-cy naszej kompanii, mjr. Majce (honorowym i jedynym gościu), a także o kolegach, którzy stanowią „kwiat” Naszej Kompanii. Tym „kwiatem” jest niewątpliwie NASZ PRYMUS – płk dr Marian Koselski. Marian – trzeba przyznać – ma „łeb” rzeczywiście mocny i nie od parady. Ilości wypitych trunków nie było po nim w ogóle widać!  Zupełnie, jak za dawnych czasów starał się być precyzyjny: w mowie, w myśleniu, w chodzeniu (wokół stołu, nawet po schodach).
Wracając do tych dawnych czasów – warto przy okazji co niektórym kolegom przypomnieć, że Marianowi udało sięz niebywałą precyzją „wstrzelić” z narodzinami syna, bo dokładnie: w dzień swojej uroczystej promocji (2 wrzesień 1979 r.).  Zafundował więc Swoim Rodzicom niespotykany wręcz pakiet do dumy, w tym przypadku: TRZY W JEDNYM(w jednym dniu: oficer, prymus i wnuczek).
Wypito też za zdrowie dwóch innych naszych kolegów (niestety – nieobecnych na VII zjeździe): ppłk. dr. Zbyszka Wesołowskiego i gen. bryg. Andrzeja Kaczyńskiego.
Zbyszek Wesołowski, TO NIEZWYKLE „TĘGI ŁEB” w dziedzinie nauk matematycznych, a także astronomii; JEGO HABILITACJA jest już tylko kwestią tygodni, a może nawet dni. Jednak, nieobecność Zbyszka na ZJEŹDZIE, uznano większością głosów kolegów: ZA NIEUSPRAWIEDLIWIONĄ. Wychodzi na to, że Pan PROFESOR popełnił „poważną gafę” – dyskredytującą go jako naukowca („strzelił sobie samobójczą bramkę”). Otóż – w swojej krótkowzroczności powystawiał swoim studentom (w czerwcu!) oceny niedostateczne po to (!!!), by na czas NASZEGO ZJAZDU dać się „wrobić” w sesję poprawkową. A do ZJAZDU przymierzał się (jak sam zapewniał!) bardzo poważnie – już od pół roku…
Także NASZ GENERAŁ (Andrzej Kaczyński) „tłumaczył się niczym młody rekrut”; rzekomo „obowiązki wagi państwowej”, pokrzyżowały MU w ostatniej chwili plany… W efekcie wybrał: NIE (!) ZJAZD , a wyjazd za granicę…
Mimo to: za zdrowie i dalsze awanse Andrzeja pito wielokrotnie. Do dna! W końcu to NASZ JEDYNY jak dotąd – GENERAŁ. Wszyscy – jak jeden mąż – widzimy Andrzeja wciąż wyżej i wyżej… Swoją drogą: wiele znaków na niebie i ziemi na to wskazuje.
Po pierwsze: Andrzej ma takie samo nazwisko jak Pan Prezydent.
Po drugie: dużo się ostatnio w radiu i w telewizji bębni (przy okazji afery z gen. Skrzypczakiem), że w Sztabie Generalnym zasiada „BETON”. I właśnie to, pozwoliło co niektórym spojrzeć z czystym optymizmem na dalszą karierę KOLEGI. Znaleźli się nawet tacy, którzy widzą już Andrzeja jako czterogwiazdkowego generała, a więc na stanowisku SZEFA SZTABU GENERALNEGO WOJSKA POLSKIEGO. Im więcej wznoszono toastów, im więcej opróżniono butelek – tym wizja ta stawała się realniejsza...
To jeszcze nie wszystko…
W jednej – „rozdyskutowanych politycznie podgrup” zaintonowano w końcu(!) „hymn podchorążych”.  A słowa naprędce dopasowane – jak można poniżej zauważyć – trącą (do bólu!) „niespotykanym wręcz  heroizmem - patriotyzmem”
A gdy już „będziem” mieć SZEFA SZTABU,
Wódkę wiadrami znów „będziem” pić!
Pójdziem” na Kowno – „pójdziem” na Wilno,
A i o Kijów  „będziem się” bić!
 Nastrój biesiadny udzielał się wszystkim (prawie wszystkim) – inaczej być przecież nie mogło… W końcu, doszło do długo oczekiwanego spotkania z kolegami sprzed laty, często przyjaciółmi. A dawne przyjaźnie ceni się szczególnie – zwłaszcza, gdy zawiązywano je w specyficznych i niełatwych uwarunkowaniach. 
Jednak lata spędzone w Szkole Oficerskiej – to nie tylko nauka… MŁODOŚĆ – to przede wszystkim WIGOR – niespożyte siły witalne. Nic zatem dziwnego, że dwudziestoparoletni mężczyźni, potrzebują (zgodnie z prawami natury) zwyczajnie „wyszaleć się”. TEJ ENERGII trzeba (i należało!) dać upust – najlepiej w sposób kontrolowany… Mieliśmy zatem w kompanii sporą grupę zapalonych sportowców, odnoszących poważne sukcesy indywidualnie, także w drużynach. Nie mniejszą grupę tworzyli, tzw.: „artyści”. Ci z kolei udzielali się w kompanijnym kabarecie; najlepsi trafiali do szkolnego zespołu i często reprezentowali uczelnię na liczących się w tej branży przeglądach artystycznych.
Czas więc przystąpić do zaprezentowania sylwetek oficerów (byłych podchorążych), którzy stanowili (i stanowią) „KWIAT”, a także „DUSZĘ 1 KOMPANII”.
Janek Szapiel – swoją obecną posturą przypomina biznesmena i… rzeczywiście nim jest. Jednak w latach podchorążackich, był to niezwykle „utalentowany w nogach CHART”. Biegał praktycznie na wszystkich dystansach (łącznie z maratonami). Przysporzył UCZELNI wyłącznie powodów do dumy; z zawodów sportowych organizowanych na szczeblach: bądź okręgów wojskowych, bądź rodzajów wojsk, czy nawet armii zaprzyjaźnionych, zawsze przywoził medale – często z najszlachetniejszego kruszcu. To ON, na nowo (na całe lata), wyśrubował rekordy SZKOŁY w biegach – na wszystkich niemalże dystansach. Tak liczne sukcesy sportowe, były niewątpliwie efektem jego talentu i przede wszystkim katorżniczych, czasochłonnych treningów; niestety – zbyt często obywało się to kosztem nauki. Trzeba tu jednak przyznać, że wielu wykładowców, stosowało wobec „mistrza” taryfę ulgową; po prostu – chylono przed nim czoła. Trudno zatem czarować się, by Janek (będąc w końcu oficerem) mógł w pełni zrealizować się w późniejszej służbie zawodowej – zwłaszcza jako specjalista-inżynier sprzętu radiolokacyjnego. Prawdopodobnie to zadecydowało, że stosunkowo szybko pożegnał się z wojskiem. Zajął się… biznesem. Tam się odnalazł i jak sam twierdzi: osiągnął satysfakcjonującą go stabilizację życiową.
Leszek Sipa (ps. Rozwalka), będąc podchorążym, stosunkowo dużo czasu poświęcał treningom karate. Ale nie tylko jego szkolne sukcesy w tej dyscyplinie zasługują na odnotowanie... O wiele większy respekt mogą wzbudzać jego obecne zmagania się w tzw. sportach ekstremalnych. Leszek systematycznie uczestniczy w maratonach, półmaratonach, a także „zalicza katorżniaki” (pokrzywy, mrowiska, jaskinie, bagna). Ponadto ma szereg innych, równie nietypowych hobby; jednymi z nich są badania GENEALOGICZNE. Podobnie, jak Janek Szapiel, „odnalazł się” w biznesie; z wojskiem rozstał się po dwudziestu latach służby (w stopniu majora).
Sportowców (indywidualistów) było w kompanii więcej, nie sposób wszystkich wymieniać. Przypomnę jeszcze „sylwetkę” Józka Zawadzkiego, który to „kształtował swoją muskulaturę” konsekwentnie, przez wszystkie lata skoszarowania (jako kulturysta). Efekty były imponujące; jedyny problem jaki z tego tytułu mieli kwatermistrzowie, to trudności w dopasowaniu na Józka odpowiedniego munduru; ciągle pękały na nim koszule, a nawet płaszcze. Zatem – w dniu promocji oficerskiej – ppor. inż. Zawadzki był bezsprzecznie „WYRÓŻNIAJĄCYM SIĘ” oficerem. Ale wtenczas nic jeszcze nie zwiastowało, że Józek zrobi (również!) karierę naukową. Na VII ZJEŹDZIE absolwentów, zaprezentował się jako pełny pułkownik z tytułem doktora. Podobnie jak Zbyszek Wesołowski zmierza konsekwentnie do habilitacji.
Wyróżniającą się elitą kompanii, byli niewątpliwie piłkarze ręczni. Ten „zgrany” team „spuszczał baty” prawie wszystkim uczelnianym zespołom z bliższej i dalszej okolicy. A trzon tej elity stanowili: Sylwek Kaczyński, Irek Budek, Mirek Bejma, Marek Grzybowski, Andrzej Chmielarski, Włodek Maciejewski.  PRZYJACIELE Z BOISKA, poza ekwilibrystyką z piłką, umieli jeszcze świetnie zabawić się – oczywiście – z klasą. Nic też dziwnego, że na VII zjazd „wstawili się”… W pełnym komplecie!!! I jak przystało na oficerów: alkohol też pili z pełną kulturą... Każdy z tych sześciu oficerów i dziś jest postacią nietuzinkową; chociaż NIE WSZYSCY całą duszę oddali armii. Największymi sukcesami (z tytułu służby wojskowej) może poszczycić się Marek Grzybowski; zajmował coraz to wyższe stanowiska; najpierw dowódcze, a później sztabowe: w najwyższych instytucjach wojskowych. Posiada tytuł doktora nauk wojskowych i stopień pułkownika.
Sylwek Kaczyński z armią rozstał się najwcześniej, bo już w 1982 roku. Tak szybkie pożegnanie się z mundurem, w dodatku w stanie wojennym, MUSIAŁO(!) być podyktowane czymś niezwykłym; dla tych co pamiętają tamte realia – może to wydawać się wielce zagadkowe. Owszem – zwalniano młodych oficerów, ale na pewno nie obywało się to bez zgubnych dla nich i ich rodzin konsekwencji. Przez długi czas na temat Sylwka krążyły wyłącznie plotki…
Pokątnie mówiło się, że „zakolegował z Wałęsą”, bądź z kimś z jego bliskiego otoczenia. Wydawało się to nawet prawdopodobne… Sylwek rzeczywiście należał do osobników nie stroniących od towarzystwa. Krążyły też plotki, że będąc kawalerem, „przyprawiał regularnie rogi” ważnym – lub mniej ważnym – lokalnym prominentom! Od plotek, aż huczało i co ciekawe, wszystkie wydawały się być zbieżne z charakterem (i możliwościami) tego KAWALERA.
Dzisiaj, Sylwek jednoznacznie potwierdza, a wręcz nakazuje „trzymać się” wersji pierwszej: czyli, że w STANIE WOJENNYM, stał po drugiej stronie tyraliery. Ale jak sam twierdzi, szczęście mu z reguły sprzyjało; jak już spadał – to zawsze na cztery łapy. Od lat mieszka wraz z rodziną w podwarszawskim Legionowie. Pracuje zaś: w największej w Polsce firmie prowadzącej szkolenia informatyczne (www.altkom.pl) i póki co: nieźle prosperuje.
Włodek Maciejewski i Mirek Bejma należą do tej rzeszy oficerów, którzy w swojej służbie wojskowej nie odnotowali jakiś spektakularnych sukcesów, ale mimo to byli cenionymi przez lata specjalistami i przede wszystkim wspaniałymi kolegami. Swoją zawodową służbę rozpoczynali jako inżynierowie sprzętu radiolokacyjnego; w międzyczasie przekwalifikowali się na tzw. sprzęt zautomatyzowanego dowodzenia. Dużą część swojego życia wojskowego spędzili pełniąc etatowo dyżury bojowe: najpierw na Stanowiskach Dowodzenia batalionów radiotechnicznych, a potem Brygad Radiotechnicznych. Na uwagę może zasługiwać to, że obydwaj potrafili z powodzeniem zrealizować się również poza wojskiem. Dzisiaj są wyjątkowo aktywnymi emerytami, mającymi dodatkowe źródła dochodu.
„ARTYŚCI” – podobnie jak sportowcy – byli „oczkiem w głowie” Komendy Szkoły. Umuzykalnionym zapewniano w miarę dobry dostęp do instrumentów, zaś uzdolnionym wokalnie: odpowiednich instruktorów, opiekunów. Największym zainteresowaniem wśród podchorążych cieszyły się kompanijne kabarety i tam też wielu „artystów” miało okazję zaistnieć. Na pewno takimi talentami (nie wymagającymi wielkiego szlifowania) byli: Janek Gliszczyński; Mietek Drewniak; Waldek Wójcik; Rysiek Wlazło; Jacek Kuczyński, czy też wspomniany już wcześniej: duet STASZKÓW (Wosek i Goraj).
Nie ma co ukrywać, że kabaret w latach siedemdziesiątych, w dodatku w uczelni wojskowej – MUSIAŁ podlegać cenzurze. Było zbyt wiele dziedzin (tematów), których pod żadnym pozorem nie wolno było „dotykać” czyli ośmieszać. Niezależnie od tego, wspomniani wyżej „artyści” radzili sobie całkiem nieźle; z reguły udawało im się rozbawić (do łez!) każde audytorium.
Na VII ZJAZD, większość tych wspaniałych kolegów – niestety – nie dojechała. Za to zaszczycił nas swoją obecnością – sam – Franek Kozakiewicz. Jako „artysta” zaistniał, „radząc sobie z gitarą basową”. Robił to rzeczywiście profesjonalnie, bo tylko ON (z całego grona „artystów” 1 kompani) miał zagwarantowane stałe miejsce w UCZELNIANYM ZESPOLE. Tym samym przypadł mu zaszczyt reprezentowania UCZELNI na wszystkich liczących się PRZEGLĄDACH ZESPOŁÓW ARTYSTYCZNYCH WOJSKA POLSKIEGO. Wiązało się to – oczywiście – z tournee do miast-gospodarzy imprez.
Większości uczestnikom ZJAZDÓW zapewne wiadomo, że Franek ma poważny  swój udział w powstaniu i tworzeniu strony: www.wosr.5md.eu  . Zapewniał o tym wielokrotnie – sam – główny architekt i moderator strony – Marek Drozd (niestety – nieobecny na ZJEŹDZIE). Dzięki tym właśnie KOLEGOM-oficerom, wiele ciekawostek i epizodów z wspólnie spędzonych lat w jeleniogórskiej uczelni – ma szanse  przetrwać (uniknąć zapomnienia)…
VII ZJAZD to już historia.
Pozostają jednak wspomnienia i… fotografie.
Wacław Banaszek (WBX)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pchor. fotografie

Fotografie WOSR 1 komp. pchor. 1975 - 1979 r Od lewej- Mieczysław Drewniak, Marian Piotrowski, Krzysztof Wachowski  WOSR Lato 1979 r. Od lewej Majewski, Kulczak, Grenewicz, Krakowski, Banaszek, Gliwice - Promocja 1979  Od lewej A. Kaliniak, L, Sipa, J. Palaszewski, J. Borys  Odpoczynek w czasie rajdu pieszego do Jakuszyc lato 1976 r. . WOSR Jelenia Góra 1975 r. - październik. Wręczenie  10 pchor. indeksów WOSR 1975 r. 1 komp. pchor.1pl. Od lewej: Waldemar, Marek G., Gustaw, Andrzej, Marek D., Jerzy   Fotografie udostępnił kol. Mieczysław Drewniak 

Moja przygoda

Moja przygoda z zawodowym wojskiem rozpoczęła się w małej kompanii radiotechnicznej w miasteczku Bolków niedaleko Jeleniej Góry. Dokładniej rzecz ujmując to w Bolkowie mieszkała jedynie kadra, natomiast miejsce pełnienia służby było nieco oddalone. Posterunek znajdował się we wsi Pastewnik. Biorąc pod uwagę że oboje pochodziliśmy z Jeleniej Góry było to idealne miejsce dla młodego ppor. i jego małżonki.  W tym czasie dodoatkowych radości przysparzał nam raczkujący syn. Nie bez znaczenia było również i to że w planach na przyszłość był w bliżej nieokreślonej perspektywie powrót do WOSR. Jako młody ppor. inż. wyznaczony zostałem na stanowisko d-cy krt. ds. politycznych. Ze sprzętem r/lok miałem jednak cały czas kontakt gdyż trzymałem jednocześnie normalne dyżury na obiekcie technicznym.

Kol. Andrzej Zawadzki

Jeden z trzech organizatorów wszystkich Zjazdów Absolwentów 1 komp. WOSR.  Było ich dotychczas jedenaście a kolejne z tego co wiem są planowane.  Wszystkie dotychczasowe zjazdy odbyły się na  terenie byłej WOSR.  Wyjątkiem był jeden  który miał miejsce w Cieplicach.  Wspaniała atmosfera i organizacja, sprawiają ze lubimy tam wracać.  Pozdrawiam serdecznie Marek