Jak przed laty widziałem Jelenią Górę
Późnym wieczorem dotarłem do celu podróży. Miasto (Jelenia Góra) pogrążone już było w ciemnościach. Pieszo udałem się w kierunku koszar, gdzie znajdowała się Wyższa Oficerska Szkoła Radiotechniczna imieniem kapitana pilota Sylwestra Bartosika. W blasku palących się lamp na słupach bramy głównej zobaczyłem dwa leżące spiżowe jelenie.
Przy bramie stał wartownik – żołnierz zasadniczej służby wojskowej. Kiedy zbliżyłem się do niego zapytał się, po co przyszedłem. A ja na to: „Do WSO”. Pokiwał tylko głową i powiedział: ”chłopie puknij się w łeb, zlewem chcesz być?”.
Nic nie odpowiedziałem, a on zawiedziony brakiem reakcji, skierował mnie do biura przepustek.
Dyżurny biura przepustek obejrzał skierowanie, po czym polecił swojemu pomocnikowi zaprowadzić mnie do właściwego budynku koszarowego. Był on położony zaraz przy nowo wybudowanym tunelu, blisko pomnika patrona Naszej Szkoły kpt. pil. Sylwestra Bartosika. Kompania, do której zostałem przydzielony zajmowała w budynku pierwsze i drugie piętro. Mnie położono w jednej z sal na pierwszym piętrze. Zmęczony podróżą i pierwszymi wrażeniami szybko usnąłem.
Następnego dnia rano rozpocząłem kolejny etap swojego życia, ale już jako kandydata na oficera. Po śniadaniu wykonano zbiórkę na korytarzu, sprawdzono obecność i podzielono nas na drużyny. Na dowódców drużyn wyznaczono chłopaków, którzy przyszli z zasadniczej służby wojskowej i liznęli już nieco służby wojskowej. W czasie zbiórki z dość dużym zainteresowaniem przyglądałem się pozostałym kolegom. Szukałem znajomych twarzy, niestety żadnej nie znalazłem. W czasie odliczania okazało się, że jest nas dość spora grupa, bo jeśli mnie pamięć nie zawodzi było nas 179. W trakcie zbiórki dowiedzieliśmy się, że tworzymy 1 kompanię podchorążych, która wchodzi w skład Batalionu Podchorążych, razem z 4 kompanią (II rok), 3 komp. (III rok), 2 komp. (IV rok). Nasz status naukowy określono jako podchorąży, czyli student w mundurze. Na zbiórce podano nam też plan przedsięwzięć na cały dzień. Zgodnie z tym planem mieliśmy przejść przez kolejne punkty, takie, jakie występują w przypadku przyjmowania poborowych. A więc po kolei: fryzjer, łaźnia, umundurowanie i wyposażenie. Niektórzy z kolegów posiadali długość włosów, jak się to dzisiaj mówi – „na topie”. A młodzieńców obowiązywała wtedy moda na włosy, których długość sięgała ramion. Dlatego też wielu z nich zaraz po postrzyżynach w ogóle nie można było poznać. Mało tego, wielu z nich spoglądając w lustro, samych siebie nie mogło poznać. Jak to później określił nasz szef(szefuncio), po postrzyżynach na kompanii zrobiło się jasno jak w dzień, bo tyle naraz pojawiło się nowych żarówek.
Podczas naszego mundurowania przeżyliśmy trochę komicznych sytuacji. Punkt wydawania umundurowania urządzony był w magazynie znajdującym się w piwnicy. Przed otwartymi drzwiami ustawiła się długa kolejka. Wewnątrz magazynu na stole siedział sam szef kompanii w pozycji jak basza z Bahrajnu, za nim uwijali się jego pomocnicy. Na podłodze w oddzielnych kupkach leżało umundurowanie i wyposażenie. Dany delikwent z kolejki podawał szefowi swoje wymiary, a pomocnicy odszukiwali je „pi razy drzwi” w danej kupce i podawali szefowi. Ten bezceremonialnie rzucał nimi w kierunku zainteresowanego. Często okazywało się, że ktoś o posturze liliputa otrzymał mundur pasujący na tarzana, a obuwie odpowiadające nodze wielkoluda. Dlatego też zaraz obok powstała giełda wymiany otrzymanego wyposażenia. Oprócz umundurowania i obuwia otrzymaliśmy plecaki, pasy, hełmy, torby polowe, niezbędniki i wiele innych rzeczy. Po umundurowaniu rozpoczął się okres unitarny, w czasie którego miano nas nauczyć wykonywania podstawowych czynności żołnierskich. W drugim dniu rano na placu alarmowym odbył się pierwszy apel poranny naszej kompanii. Ustawiliśmy się wszyscy w dwuszeregu, a szef kompanii złożył dowódcy kompanii meldunek. Przedstawiono nam kadrę zawodową kompanii.
Udostępnił do publikacji Kol. Mieczysław Drewniak
Komentarze
Prześlij komentarz
Tylko dobre wiadomości