Przejdź do głównej zawartości

Moja przygoda

Moja przygoda z zawodowym wojskiem rozpoczęła się w małej kompanii radiotechnicznej w miasteczku Bolków niedaleko Jeleniej Góry.
Dokładniej rzecz ujmując to w Bolkowie mieszkała jedynie kadra, natomiast miejsce pełnienia służby było nieco oddalone. Posterunek znajdował się we wsi Pastewnik. Biorąc pod uwagę że oboje pochodziliśmy z Jeleniej Góry było to idealne miejsce dla młodego ppor. i jego małżonki. W tym czasie dodoatkowych radości przysparzał nam raczkujący syn. Nie bez znaczenia było również i to że w planach na przyszłość był w bliżej nieokreślonej perspektywie powrót do WOSR. Jako młody ppor. inż. wyznaczony zostałem na stanowisko d-cy krt. ds. politycznych. Ze sprzętem r/lok miałem jednak cały czas kontakt gdyż trzymałem jednocześnie normalne dyżury na obiekcie technicznym.


Dokładniej rzecz ujmując to w Bolkowie mieszkała jedynie kadra, natomiast miejsce pełnienia służby było nieco oddalone. Posterunek znajdował się we wsi Pastewnik. Biorąc pod uwagę że oboje pochodziliśmy z Jeleniej Góry było to idealne miejsce dla młodego ppor. i jego małżonki. W tym czasie dodoatkowych radości przysparzał nam raczkujący syn. Nie bez znaczenia było również i to że w planach na przyszłość był w bliżej nieokreślonej perspektywie powrót do WOSR. Jako młody ppor. inż. wyznaczony zostałem na stanowisko d-cy krt. ds. politycznych. Ze sprzętem r/lok miałem jednak cały czas kontakt gdyż trzymałem jednocześnie normalne dyżury na obiekcie technicznym. {besps}rocznik75-79/andrzej{/besps} Był moment, że nie tyle stanowisko „politruka”, co sam dobry kontaktu z żołnierzami zaczął mi się podobać. Praca z żołnierzami służby zasadniczej przynosiła najwyraźniej co najmniej dobre efekty, mi dawała satysfakcję a przełożeni zaczęli mnie chwalić. Proponowano mi nawet dalsze kształcenie w Wojskowej Akademii Politycznej w Łodzi. Stan taki trwał jednak krótko- do pamiętnych wydarzeń 1980 roku kiedy to i ja inaczej już oceniałem to co się dzieje. Nie zgadzałem się również z nakazywaną mi kłamliwą interpretacją wydarzeń które miałem przedstawiać żołnierzom. W zaistniałej sytuacji w okresie stanu wojennego wybrałem śrubokręt i profesję techniczną do której byłem przygotowany. I tak w 1982 roku objąłem dowodzenie urządzeniem RT-17 (DANIELA). Był to drugi tego typu radar w 3 Brygadzie Radiotechnicznej i po roku eksploatacji stałem się ekspertem od RT-17. Jeździłem na każde zawołanie po całej Brygadzie, na rozwijanie nowych egzemplarzy tego sprzętu, uruchomienia oraz oczywiście awarie. Byłem nawet w ZSRR na strzelaniach ze swoim urządzeniem. Teraz dopiero byłem w swoim żywiole . Nawiązałem bliższą współpracę z wykładowcami naszej szkoły radiotechnicznej. Przyjeżdżali do mnie na posterunek w ramach szkoleń, słuchali moich uwag o sprzęcie, pytali o różne szczegóły techniczne i we wrześniu 1984 roku otrzymałem ciekawą propozycję. Wyjazd do Libii w ramach kontraktu szkoleniowego, gdzie właśnie ci wykładowcy już pracowali. Zostałem wezwany do Departamentu Kadr MON na rozmowę gdzie zadano mi jedna pytanie, jedziesz kolego lub nie (miałem 10 min. na odpowiedz). Moja ciekawość świata przeważyła, powiedziałem tak. Żona z dwójką dzieci została została w kraju a ja 20-go października siedziałem już w samolocie Libijskich Linii Lotniczych i czekałem na nowe afrykańskie wyzwania. Pierwszym zaskoczeniem, po wyjściu z samolotu była temperatura plus 26 stopni, a była godzina 23.00. Wyjeżdżałem z kraju w kurtce zimowej, a tu upał. Przywitali mnie koledzy z przyszłej pracy i pojechaliśmy do hotelu, gdzie przyszło mi mieszkać cały rok. Miejsce było ciekawe, w samym centrum Trypolisu, nad morzem Śródziemnym, a praca oddalona o pół godziny jazdy służbowym autobusem. Moje główne zadanie w nowym miejscu pracy polegało na przygotowaniu urządzeń JUSTYNA i BOŻENA (odległościomierz i wysokościomierz). Na tym sprzęcie prowadzone były zajęcia praktyczne z arabskimi słuchaczami Technicznej Szkoły Wojskowej. Po trzech miesiącach ja sam również prowadziłem takie zajęcia na sprzęcie w obowiązującym języku angielskim. Firma w której pracowałem (RADWAR), opłacała czterotygodniowy pobyt dla rodziny i tym samy święta Wielkanocne w 1985 roku spędziłem w Afryce z rodziną. Rok minął błyskawicznie i szefostwo zaczęło rozmowy o przyszłym kontrakcie. Z informacji jakie posiadałem, to moja osoba była brana pod uwagę na kolejny kontrakt. Po powrocie do kraju nie bardzo wiedziano co ze mną począć. Objąłem dowodzenie nowym egzemplarzem JUSTYNY ML. Ponieważ rozwiązania tam stosowane odpowiadały mojej wiedzy z RT-17, więc pracowało mi się nawet przyjemnie. W 1986 roku w ramach awansu przeniesiono mnie na stanowisko starszego inż. służb technicznych batalionu r/tech we Wrocławiu. Ponieważ podpisanie nowego kontraktu z Libijczykami przedłużało się, to zostałem wysłany na pięciomiesięczny kurs do WŁADIMIRA w ZSRR. Jako ambitny kapitan ukończyłem szkolenie z cenzurką – „otliczno” i wróciłem do kraju. W dalszym ciągu pracowałem we Wrocławiu i od czasu do czasu (w miarę możliwości) odwiedzałem rodzinę która mieszkała w Bolkowie.
Jak wyglądała praca na szczeblu batalionu r/tech i w dodatku w służbach technicznych, to wiedzą ci którzy tego zasmakowali. Życie od komisji do komisji. Od ćwiczeń do ćwiczeń. Dodatkowo jeszcze loty pułku lotnictwa i tak wypełnione były 24 godz. W grudniu 1987 roku nadeszła informacja o podpisaniu kontraktu z Libijczykami na dalsze jednoroczne szkolenie. I tak w styczniu 1988 roku wyjechałem na kolejny rok do Afryki. Bogaty w doświadczenia z poprzedniego pobytu, byłem swego rodzaju „rezerwistą” dla młodych. Praca była podobna do poprzedniej, nawet słuchacze ci sami. Ich wiedza techniczna wymagała dalszego doskonalenia, co też nasza grupa czyniła. Mieszkaliśmy tym razem poza Trypolisem, ale w ośrodku położonym nad samym morzem. Do pracy dowożono nas autobusem służbowym 40 min. Raz w tygodniu organizowane były wyjazdy do stolicy na zakupy lub w inne atrakcyjne miejsca Libii. Plaży i morza miałem pod dostatkiem. Dosłownie od plaży dzieliło mnie 50m. Od kwietnia do października swobodnie można było korzystać z uroków morza Śródziemnego. Był to jednak rok spędzony w całkowitej rozłące z rodziną. Kontrakt nie przewidywał pobytu najbliższych. Taka rozłąka jest dość trudna do zniesienia, ale czas szybko mija i w styczniu 1989 powróciłem do kraju.
Pod koniec tego roku spełniło się moje marzenie. Dzięki staraniom moim i kolegów z Jeleniej Góry, zostałem przeniesiony na stare śmieci do szkoły radiotechnicznej. W między czasie ukończyłem studia mgr na Politechnice Wrocławskiej i zostałem wykładowcą w Zakładzie Sprzętu R/lok. Otrzymałem mieszkanie w Jeleniej Górze i w 1995 roku przeniosłem się do stolicy Karkonoszy.
Dalsza moja przygoda z wojskiem przebiegała w sposób ustabilizowany, spokojnie, aż do rozwiązania Szkoły. Ciekawym epizodem był mój blisko czteromiesięczny pobyt na Litwie, gdzie przyszło mi szkolić oficerów litewskich z budowy i obsługi naszego radaru JUSTYNA. Pobyt ten uważam za bardzo atrakcyjny, a Litwę za przepiękny i ciekawy kraj. Swoją burzliwą karierę wojskową zakończyłem w 2004 roku jako ppłk, na stanowisku kierownika Cyklu R/lok.
Obecnie z wojskiem związany jestem najbardziej przez Wojskowe Biuro Emerytalne.
Andrzej Zawadzki
Pierwsza publikacja 25.10.2017

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pchor. fotografie

Fotografie WOSR 1 komp. pchor. 1975 - 1979 r Od lewej- Mieczysław Drewniak, Marian Piotrowski, Krzysztof Wachowski  WOSR Lato 1979 r. Od lewej Majewski, Kulczak, Grenewicz, Krakowski, Banaszek, Gliwice - Promocja 1979  Od lewej A. Kaliniak, L, Sipa, J. Palaszewski, J. Borys  Odpoczynek w czasie rajdu pieszego do Jakuszyc lato 1976 r. . WOSR Jelenia Góra 1975 r. - październik. Wręczenie  10 pchor. indeksów WOSR 1975 r. 1 komp. pchor.1pl. Od lewej: Waldemar, Marek G., Gustaw, Andrzej, Marek D., Jerzy   Fotografie udostępnił kol. Mieczysław Drewniak 

Kol. Andrzej Zawadzki

Jeden z trzech organizatorów wszystkich Zjazdów Absolwentów 1 komp. WOSR.  Było ich dotychczas jedenaście a kolejne z tego co wiem są planowane.  Wszystkie dotychczasowe zjazdy odbyły się na  terenie byłej WOSR.  Wyjątkiem był jeden  który miał miejsce w Cieplicach.  Wspaniała atmosfera i organizacja, sprawiają ze lubimy tam wracać.  Pozdrawiam serdecznie Marek